29-09-2024, 20:27
Zapis szeregowego Manfreda Wazowskiego Von Razorin
Znowu to uczucie – adrenalina miesza się z lękiem, jakby w każdej chwili coś miało wybuchnąć. Patrzyłem na moich ludzi, na te młode twarze ukryte pod hełmami, a w ich oczach widziałem to samo napięcie. Wyruszyliśmy, pumy wyjechały przed nami, żeby związać wroga. Szliśmy wiedząc, że za chwilę staniemy twarzą w twarz z działami przeciwlotniczymi.
Szturm trwał. Wrogowie byli dobrze okopani, ale ich opór topniał pod naporem naszych pojazdów. Pumy skutecznie wiązały ogniem kompanie piechoty, zmuszając ich do odwrotu. Kiedy dotarliśmy do pierwszej baterii, nie było już odwrotu. Walka była zaciekła, ale w końcu udało nam się wyeliminować działa. Uczucie ulgi mieszało się z niedowierzaniem – zrobiliśmy to. Pierwszy krok ku zwycięstwu.
Zdołaliśmy nawiązać kontakt radiowy z dywizją Porucznika Kondora. Głos drżał mi ze zmęczenia, ale kiedy mówiłem "zadanie wykonane", poczułem coś na kształt dumy. Wiedzieliśmy, że to jeszcze nie koniec, więc ruszyliśmy do Pum, które flankowały wroga. Walka trwała dalej, ale teraz czuliśmy, że mamy przewagę.
Widzieliśmy, jak pojazdy rebelianckie zamieniają się w wraki, a ich oddziały rozpadają się na naszych oczach. To była ich klęska, choć jeszcze się bronili. Kondor nie mógł czekać – zarządził pościg, i ruszyliśmy za nimi. W tej szaleńczej gonitwie udało nam się rozbić kolejne dwie jednostki wroga. Ci, którzy nie padli, poddali się. Widziałem w ich oczach strach – ten sam, który towarzyszył nam kilka godzin wcześniej.
O godzinie 8.30 pościg został zatrzymany. Porucznik Kondor nakazał zakończyć akcję. Zmęczenie przyszło nagle, jak fala, gdy adrenalina opadła. Siedziałem z karabinem opartym o kolana, patrząc na pole bitwy, które przed chwilą było pełne krzyków i wybuchów. Teraz było pusto i cicho, a w powietrzu unosił się tylko dym i zapach prochu.
Czy czuję radość? Może trochę. Ale bardziej to dziwne uczucie – niepewność, co przyniesie jutro. Ile jeszcze bitew przyjdzie mi stoczyć? Ale dzisiaj... dzisiaj zrobiliśmy to, co do nas należało.
Znowu to uczucie – adrenalina miesza się z lękiem, jakby w każdej chwili coś miało wybuchnąć. Patrzyłem na moich ludzi, na te młode twarze ukryte pod hełmami, a w ich oczach widziałem to samo napięcie. Wyruszyliśmy, pumy wyjechały przed nami, żeby związać wroga. Szliśmy wiedząc, że za chwilę staniemy twarzą w twarz z działami przeciwlotniczymi.
Szturm trwał. Wrogowie byli dobrze okopani, ale ich opór topniał pod naporem naszych pojazdów. Pumy skutecznie wiązały ogniem kompanie piechoty, zmuszając ich do odwrotu. Kiedy dotarliśmy do pierwszej baterii, nie było już odwrotu. Walka była zaciekła, ale w końcu udało nam się wyeliminować działa. Uczucie ulgi mieszało się z niedowierzaniem – zrobiliśmy to. Pierwszy krok ku zwycięstwu.
Zdołaliśmy nawiązać kontakt radiowy z dywizją Porucznika Kondora. Głos drżał mi ze zmęczenia, ale kiedy mówiłem "zadanie wykonane", poczułem coś na kształt dumy. Wiedzieliśmy, że to jeszcze nie koniec, więc ruszyliśmy do Pum, które flankowały wroga. Walka trwała dalej, ale teraz czuliśmy, że mamy przewagę.
Widzieliśmy, jak pojazdy rebelianckie zamieniają się w wraki, a ich oddziały rozpadają się na naszych oczach. To była ich klęska, choć jeszcze się bronili. Kondor nie mógł czekać – zarządził pościg, i ruszyliśmy za nimi. W tej szaleńczej gonitwie udało nam się rozbić kolejne dwie jednostki wroga. Ci, którzy nie padli, poddali się. Widziałem w ich oczach strach – ten sam, który towarzyszył nam kilka godzin wcześniej.
O godzinie 8.30 pościg został zatrzymany. Porucznik Kondor nakazał zakończyć akcję. Zmęczenie przyszło nagle, jak fala, gdy adrenalina opadła. Siedziałem z karabinem opartym o kolana, patrząc na pole bitwy, które przed chwilą było pełne krzyków i wybuchów. Teraz było pusto i cicho, a w powietrzu unosił się tylko dym i zapach prochu.
Czy czuję radość? Może trochę. Ale bardziej to dziwne uczucie – niepewność, co przyniesie jutro. Ile jeszcze bitew przyjdzie mi stoczyć? Ale dzisiaj... dzisiaj zrobiliśmy to, co do nas należało.